środa, 25 października 2023

Lipiec na pół cz.II

 Mając na względzie nieoczekiwany wydłużony pobyt W. na wsi zdecydowaliśmy, że ja jako pokrzywdzona koniecznością siedzenia w Warszawie, przyjadę w piątek koleją do Białej, a W. tradycyjnie odbierze mnie z dworca. Lato trwało w najlepsze, szkoda byłoby zmarnować piękny lipcowy weekend w mieście. 

Zatem po pracy udałam się na dworzec i dotarłam bez przeszkód do celu, a W. oczekiwał na mnie na parkingu. Przybyliśmy do domu, gdzie śladu po moim (i jakimkolwiek innym) sprzątaniu nie było. No nie, pardon, jakieś rozpaczliwe wysiłki były widoczne, ale raczej nic spektakularnego.  Starałam się nie patrzeć na to, co jednak widać było z kilometra. "Zajmę się tym jutro" pomyślałam niczym Scarlett O'Hara.  Na razie spróbowałam jagodziankę przyniesioną przez troskliwą Bożenkę, która dożywiała W. podczas mojej nieobecności. Postanowiłam po prostu udać się na spoczynek, który zresztą słusznie mi się należał.

Następnego dnia po kawie i dość symbolicznym  śniadaniu rozpoczęłam odgruzowywanie domu. Wyniosłam pościel oraz wszystkie dywaniki i wycieraczki na zewnątrz, wytaszczyłam odkurzacz i pomieszczenie po pomieszczeniu doprowadzałam je do stanu akceptowalnego. Przy tej czynności zastała mnie Bożenka, która z okrzykiem "no, widać, że kobieta w domu" weszła  na ganek. Oznajmiłam, że nie bardzo lubię rozpoczynać pobyt od generalnych porządków, ale co zrobić. Bożenka stwierdziła, że zajrzała tu kilka razy pod moją nieobecność i tylko w myślach ręce załamywała. No, znając jej zamiłowanie do patologicznego porządku, to cud, że zawału nie dostała. Spytała, czy jadłam jagodzianki, a ja uczciwie potwierdziłam, że W. zostawił połowę czyli dwie dla mnie, czyli nie okazał się być egoistą.

Tym razem Bożenka przyniosła naręcze jakiejś sałatkowej zieleniny z warzywnika, pytając czy buraków nie chcemy. Pogadałyśmy chwilę, a następnie zabrałam się za ciąg dalszy porządków. Wańka niestety ufajdała dywan w pokoju i podłogę w kuchni, więc musiałam jeszcze czyścić plamy. Wyszorowałam co się dało, umyłam całość powierzchni płaskich i zaciągnęłam podłogę w kuchni  dedykowanym preparatem. Musze pamiętać o dokupieniu, bo to już ostatnie opakowanie. 

Zakończyłam domowe czynności i w ramach relaksu postanowiłam ostrzyc trawę, która przez te kilka dni podrosnąć. Zapach rozgrzanego letniego dnia był zniewalający. Tym razem dominowały lilie. 





Powojniki


Floksy




Zziajana odstawiłam kosiarkę i z zadowoleniem popatrzyłam wokół. 

Uzupełniłam płyny wciągając pół butli mineralnej i ruszyłam z sekatorem i szpulką sznurka jutowego wycinając to co właziło na ścieżki, względnie podwiązując zwieszające się gałęzie i pędy. Usuwałam także przekwitłe kwiaty róż. Trochę mnie wkurza ten gąszcz wywalający się na wąskie ścieżki, najgorsze są oczywiście wyrastające podstępnie pokrzywy smyrajace nieprzyjemnie po gołych łydkach. 

Na Angielskiej zauważyłam znaczny ubytek krzewów różanych rosnących wzdłuż płotu Bożenki. W. przyznał się, że je opitolił bez konsultacji, jako że pokładły się na niższych bylinach. Róże generalnie pod ciężarem kwiatów bardzo się rozłożyły. Zabraliśmy się za podwiązywanie kanadyjki John Davis przy jabłoni, tym sposobem odsłoniliśmy tawułki, żurawki i jakieś hosty. Stare pędy w ogóle wycięliśmy. Trzeba będzie przemyśleć kwestie jakiejś dodatkowej podpory na przyszłość, bo ta róża ma potencjał.   Rabata Autorska niestety nie prezentowała się najlepiej, coraz częściej myślę o jej całkowitym liftingu, do czego będzie mi jednakowoż potrzebny W. Ale w upały nie ma co się narywać na taka robotę, bo przede wszystkim rośliny nie przeżyją przesadzania w trakcie takiej suszy.

A skoro o różach mowa, po raz fafnasty prośba o identyfikację



Byłam już solidnie zmachana, więc wróciłam do domu, wlazłam pod prysznic i z przyniesionej przez Bożenkę zieleniny oraz z pomidorów zrobiłam sałatę. W. miał jakieś danie obiadowe z dnia wczorajszego, więc spożyliśmy posiłek zapijając winkiem solidnie schłodzonym.  

W. krzątał się jeszcze przy kuchence elektrycznej ustawionej na ławeczce na ganku, gdzie pasteryzowały się buteleczki z sokiem z czarnej porzeczki ku uciesze ogromnej populacji os. Butelki grzechotały, a ja cieszyłam się, że mamy moskitierę w drzwiach wejściowych. 

Popołudnie przechodziło w długi wieczór, słońce bardzo powoli schodziło coraz niżej. Wyszliśmy z Zębasem na przechadzkę po ogrodzie. 







Potem już tylko leżenie z lekturą i słuchanie, jak W. taszczy słoiki do Mrówczanego, który stał się tymczasową spiżarnią. No i tak dojechaliśmy do c.d. który w tych letnich okolicznościach wkrótce n.




4 komentarze:

  1. W sumie fajnie, że masz reporterski poślizg, bo wspomnienie słonecznego lipca nagle stało się młe zważywszy na pogodę obecną. Panowie już tak maja, że zostawiają po sobie wiele śladów, na tyle, że jak zobaczysz faceta, który sprząta po sobie, to się dziwisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miłeczko, prawdę mówiąc obejrzała te zdjęcia lipcowe z przyjemnością, u nas leje drugi dzień. Ja już przyjęłam taktykę przygotowywania się na najgorsze, jeśli chodzi o stan zapuszczenia domu. Potem najwyżej jestem przyjemnie zaskoczona. Ale rzadko :D

      Usuń
  2. Wreszcie się doczekałam...zaglądałam i zaglądałam i nic...a dzisiaj prawdziwa uczta-na bogato :))) No cóż mój mąż należy do tych , który sprząta po sobie i to bardzo dokładnie. Ale jak to mówił pewien polityk są plusy dodatnie i ujemne ))))) nie wiem co lepsze hahaha . Serdeczności (evluk)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do tej róży, porównaj sobie z odmianą Delbarda 'Impératrice Farah'.
    Daria

    OdpowiedzUsuń