piątek, 27 października 2023

W sierpniowym upale cz. V

 Nie muszę chyba  mówić, że sobota znów zapowiadała się tropikalna. W. od szóstej coś tam dłubał pod stodołą, koty tambylcze bez żenady defilowały sobie przez kuchnię i werandę. Uszaty dostał whiskas przed werandą, bo zaczął już Zebasowi suche żarcie kraść.

Tradycyjnie kawa, śniadanko i powolny rozruch. Kręciłam się po ogrodzie, kiedy dostrzegłam Bożenkę zmierzającą ku nam z burakami. Zobaczyła jeszcze trzy skrzynki wiśni na samochodzie i rozżalona z wyrzutem zapytała, czemu jej nie powiedzieliśmy, że jedziemy kupić. Zawołałam W,., żeby się teraz tłumaczył, ale W. właśnie zadoniczkował wykopane pod stodołą rodgersje, oganiał się od much i gzów i ogólnie był w nastroju nieprzysiadalnym. Stwierdził po prostu, że proszę uprzejmie, może Bożenka sobie zabrać skrzynkę z tych co są. Bo jemu już się chyba nie chce ich drylować. Bożenka zadowolona wiśnie wzięła, pytając ile kasy chcemy. No Rockefeller się znalazł, kurza twarz. Ja powiedziałam po prostu, że nic nie trzeba. W. po swojemu: "Niech pani nie pierdoli głupot". Poszłam z Bożenką do niej, bo coś tam jeszcze chciała nam dać z warzywnika. Zebas i jego nowa koleżanka czyli kotka Bożenki pobiegli w podskokach z nami. Na podwórku młodzi bawili młodsze dziecko, które najpierw wzięłam za potomka płci męskiej. Okazało się jednak, że to Laura.  "Jak Laura Łącz" powiedziała Bożenka. Połaziłam z Bożenką wśród grządek i dostaliśmy marchewkę, szczypior, natkę pietruszki i kilka ogórków.

Ja z kolei zaprosiłam do zbiorów winogron. Na ganku dojrzewała Iza Zalivska, której nie skosztujemy przed wyjazdem, a potem to już tylko osy się pożywią. Inne odmiany niestety w tym roku marnie owocowały.

Wróciłam do nas, gdzie W. właśnie rozpętywał piekło nad spalinowymi nożycami do żywopłotu, które usiłował odpalić, ale coś mu się blokowało. Cała wina oczywiście spadła na pracowników, którzy nie poinformowali go, że sprzęt jest niesprawny. Ja tam byłam zdania, że przed zabraniem tegoż sprzętu powinien sprawdzić czy działa. Teraz W. musiał jechać do serwisu, a przy okazji po kolejne słoiki. Część wydrylowanych wiśni ostatecznie miała stać się dżemem czy  konfiturą. 

Zabrałam się za odchwaszczanie róż oraz ścieżki do Bożenki. Słońce już solidnie paliło. Związałam i zapalikowałam wielkiego sadźca, usiłowałam okiełznać także różę Apple Blossom, ale z marnym skutkiem, bo kilkumetrowe pędy włażące na jabłoń były okropnie kolczaste. Przycięłam kilka najniższych gałęzi tejże jabłoni. 

W. wrócił ze szkłem, zatem nie pozostało mi nic innego jak wypakować ten nabój, umyć i wyparzyć w oczekiwaniu na załadunek finalnego produktu, który bulgotał w garnku na kuchence. Po godzinie W. przystąpił do napełniania słoików i nastawił pierwszą partię do pasteryzacji. Około południa zebrał się po odbiór sprzętu oraz oczywiście zamierzał pójść na lody. Ja ogarnęłam z grubsza kuchnię i usiadłam  w cieniu z miseczką borówek amerykańskich z jogurtem. Na niebie ani chmureczki. Wielki błękit, psia go mać. Wspaniały Chris Botti  grał w słuchawkach, nowa płyta wychodzi w październiku, może sobie nabędę. Wyciągnęłam słoiki z pasteryzacji, nie do końca byłam przekonana co do ich szczelności, co zresztą miało swoje uzasadnienie. Po odwróceniu ich do góry dnem dwa zaczęły przeciekać, słodką mazią parząc mi palce. Osy wpadły w szał radości. Odstawiłam podejrzane słoiki na bok i pozostawiłam rozwiązanie sprawy W.

Poszłam sobie jeszcze na krótki spacer z telefonem i nagrałam filmik o przypuszczalnym przebiegu ścieżki przez Albiczukowski w stronę bramy. Ścieżkę planujemy od jakiegoś czasu, ale W. niczego jeszcze nie wytyczył tak do końca. W zasadzie powoli sama się ona wytycza.



W. wrócił z Wisznic wnerwiony, ponieważ pan w serwisie zakomunikował, że w sprzęcie pierdykło łożysko. Nici zatem ze strzyżenia żywopłotu z ligustru. Przy okazji zahaczyła go pani z ogrodu kolejowego przy sklepie ogrodniczym i coś wspominała o zmianie koncepcji ogrodu. W. po staremu stwierdził, że skoro sklep ogrodniczy ma ogród pokazowy składający się głównie ze żwiru, to w Kojpaszu tych żwirków różnych mają dużo, więc oni na pewno zarobią na sprzedaży.   Pani stwierdziła, że oni by chcieli zobaczyć ten nasz ogród. W. na to, ze brama jest otwarta, można podjechać w każdej chwili, ale to nie jest ogród z projektu, tylko swobodna kompozycja tworzona przez lata, więc im to chyba niewiele pomoże. Swoim zwyczajem wysłał ich do Ryk do Daglezji, żeby obejrzeli tamtejszy ogród pokazowy.

Żeby się odstresować W. zabrał się za przetwory, a potem zrobił sałatkę owocową, ponieważ poprzednia została już zeżarta. Ja poczułam głód, więc zjedliśmy resztę pomidorówki. Wyszło po półtorej porcji na głowę. Czwarty dzień już by chyba nie wytrzymała, nawet w lodówce. I tak nie miałam siły nic gotować tego dnia. 

W telefonie znalazłam kilka przepisów na konfitury wiśniowe i ostatecznie wybraliśmy ten Kuronia. Po krótkiej odsapce po posiłku ruszyliśmy z przetwórstwem. Na ganek strach było wyjść, bo tam wszystko ruszało się od os. Szczególnie trzeba było uważać na deski podłogi, bo tam na każdej słodkiej plamce siedziało ich po kilka, a my mamy zwyczaj chodzić boso. W. stał i mieszał w garze, ja jak zwykle zajęłam się higieną procesu technologicznego czyli parzeniem słoików i zakrętek.

Zauważyłam kątem oka, że od zachodu na niebie następuje jakaś zmiana. Napływały chmury, a radar w internecie pokazywał nieduży front burzowy, który powoli zbliżał się do nas. Napełnialiśmy tymczasem słoiki, wszelkie operacje z wrzątkiem i gorąca masą wiśniową powodowały, że byłam spocona jak mysz w połogu.

Wreszcie wlazłam pod prysznic, gdzie okazało się że Biały Jeleń w postaci żelu się skończył i jedynym detergentem był jakiś odwieczny żel firmy Adidas o zapach bardzo taniej wody kolońskiej. Za to zapach był bardzo intensywny, w dodatku żel zawierał domieszkę chyba mentolu, bo po użyciu miałam wrażenie nienaturalnego chłodu na skórze. Ubrałam się i ruszyłam do ogrodu, żeby obejrzeć sobie zjawisko atmosferyczne, o którym mówił internet. W. tymczasem przemieścił się w okolice stodoły, gdzie przy płocie rosła róża karpacka, obecnie owocująca dość obficie. W. postanowił oberwać owoce i z nich też zrobić przetwór. Czy to się nigdy nie skończy???

Usiedliśmy potem w stałym punkcie przed werandą. W. drylował te owocki, a ja szukałam w necie  jakiegoś przepisu na nie. Niebo ciemniało coraz bardziej, W. ugotował wydrylowane owoce, potem zalał je gorącym syropem z sokiem z cytryny. Ciąg dalszy procesu odłożył na następny dzień. Teraz należało zabezpieczyć dobytek, ponieważ burza stawała się coraz bardziej realna. Słychać było dalekie grzmoty, a błyskawice raz po raz rozświetlały niebo.  My głównie czekaliśmy na deszcz. W. przestawił samochód stojący pod klonem, wnieśliśmy do sieni wszystkie kartony ze słoikami stojące przed domem, zabraliśmy też kuchenkę i przedłużacz.

Burza była coraz bliżej, W. wykąpał się i ułożył na kanapie na werandzie. Upragniony deszcz zaczął kropić, aby po chwili przybrać nieco na sile. Błyskawice dawały ostre gwałtowne światło. Przyszło mi do głowy, że jeśli burza utrzyma kierunek, to pioruny powinny być wkrótce widoczne na północnym wschodzie i mogę spróbować je chwycić aparatem z werandy.

Ustawiłam statyw w otwartych drzwiach werandy, zmieniłam parametry w aparacie i zrobiłam kilka próbnych kadrów. Trochę mi ta wisienka przed werandą przeszkadzała włażąc w kadr, ale na zewnątrz nie dało się wyjść, ponieważ padało coraz mocniej. W. chrapał w najlepsze na kanapie z Zebasem wtulonym w szyję. 



Na werandę wlazły też koty tambylcze czyli Uszaty i kotka Bożenki. Czekałam tylko, aż jeszcze wtranżolą się jeże do kompletu.

Szamotałam się trochę ze statywem szukając optymalnego miejsca, deszcz zacinał mi na obiektyw, ale w rezultacie udało się złapać kilka sztuk błyskawic, w tym jedną całkiem pokaźną.






 Burza przechodziła dalej na wschód, W. nadal chrapał, więc przykryłam go kocem, a sama poszłam do łóżka w sypialni. Co było po burzy, opowiem gdy c.d. rankiem n.



4 komentarze:

  1. Z tym szaleństwem przetworowym, to rzeczywiście wygląda mi podejrzanie. Czy pytaliście lekarza?
    A tak serio - czy Wy to naprawdę potem zjadacie?
    Super filmik ze zwiedzaniem! U mnie na filmikach słychać strasznie trzaski, szuranie butów i szelest trawy pod nogami i nie wiem, jak to zrobić, żeby tego nie było. I dlaczego u Ciebie nie ma? Zdradzisz tajemnicę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aspergerostwo niestety. Jak się w coś wkręci to robi to maniakalne. Co prawda kompoty i soki wiśniowe W. pożre zima i wiosną, bo wierzy że ten owoc łagodzi objawy podagry. Ale jest jeszcze masa innych przetworów i następne w drodze, więc chyba będziemy rozdawać.
      Co do ścieżki dźwiękowej filmu to ja nic szczególnego nie robię. Filmuję telefonem bez żadnego mikrofonu zewnętrznego. Może dlatego, że gadam, to wtedy zbiera dźwięki z mojej paszczy i reszty nie słychać? Pojęcia nie mam.

      Usuń
  2. Filmiki oglądam wszystkie. Ścieżka w tamtej części ogrodu się przyda. Może nawet obydwa te warianty, które pokazałaś, które będą się łączyć w jakimś miejscu. I mam nadzieję, że do W. trafi logiczny i praktyczny argument, że jednak trzeba niektóre rośliny i trawska przesadzić.
    Super zdjęcia z błyskawicami.
    (Powiadomienia z bloggera znowu nie przychodzą, coś im szwankuje i to nie jedno. Loguję się na swoje konto, wybieram z listy czytelniczej wpisy, przechodzę do nich i znowu jestem wylogowana i komentarze muszę pisać jako anonim. Czytam na laptopie, bo zdjęcia wolę oglądać większe, niż takie malutkie na smartfonie. Na smartfonie to logowanie jakoś lepiej działa, na kompie nie. Nie wiem o co chodzi, ale tak tylko piszę, żebyś wiedziała, dlaczego ciągle muszę się podpisywać.)
    Daria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to chyba dobry pomysł. Tam teren jest w ogóle bez komunikacji, ponieważ nie wpadliśmy na pomysł furtki w płocie. Więc i ciąg pieszy jakoś się zapodział. W. sam już doszedł do wniosku, że modernizacja musi tu nastąpić.
      No ja już kompletnie nie panuję nad strona techniczną bloggera. Dość powiedzieć, że i ja mam czasem problemy z odpowiedzią na komentarze, po prostu nic nie mogę wpisać. Wiem, że sporo osób ma kłopoty z pisaniem komentarzy, dziewczyny na ZZ mi to sygnalizowały.

      Usuń