czwartek, 26 października 2023

W sierpniowym upale cz.I

 Rozpoczęliśmy nasz pobyt na wsi wyjazdem z miasta 15 sierpnia czyli w dzień świąteczny.  Był to dla nas smutny czas, pierwszy wyjazd bez Wańki. Spakowaliśmy graty, W. zapakował byliny na samochód, ja przypomniałam sobie o powojnikach, które już widziałam w konkretnym miejscu w ogrodzie, ale o tem potem.

Zapowiadano jakieś ekstra tropikalne upały, ja powierzyłam opiekę nad moimi doniczkowcami koleżance, która zajmowała się zwykle naszymi zwierzakami, jeśli tego wymagała sytuacja. Tym razem taka sytuacja także zaszła, ponieważ Maszka jak zwykle na widok walizy dał nogę w sobie tylko znanym kierunku i na miejscu zbiórki się nie pojawił.  Zostawiłam więc na stole żarcie dla tego głupka oraz instrukcje podlewania roślin. Miałam nadzieję, że strat nie będzie. We florze i faunie.

Wyjechaliśmy finalnie około 9.00. droga przebiegała spokojnie, w radiu słuchaliśmy rozmowy z jakimś wyższym rangą żołnierzem WOT. Rozmowa dotyczyła uzbrojenia rzeczonej formacji. Jakie to ono świetne i nowoczesne.   Co nie zmienia faktu jednakowoż, że białoruskich śmigłowców nikt jakoś nie dojrzał, o różnych rakietach znajdowanych przez przypadkowych przechodniów nie wspomnę. 

Cześka jak zwykle podczas podróży w pojedynkę miąkała i narzekała całą drogę. 

Zatrzymaliśmy się na stacji paliw za Przytocznem. Wyszłam z Zębasem na krótką przechadzkę. Na ławeczce w cieniu siedział jakiś straszy facet i obserwował nas. Wreszcie odezwał się: " Mądry piesek". No mądry. Uśmiechnęłam się blado, facet gadał dalej. Że miał psa, bardzo mądrego, ale pies się utopił. W rzece. Brzeg był za wysoki i nie mógł się wydostać.  No tak, smutna historia, skwitowałam. W. po zatankowaniu poszedł płacić, aż tu wychodzi do nas osiłkowaty chłopaczyna, pracownik sklepu na stacji z miską z wodą i postawia Zębasowi! I tenże osiłkowaty mówi że gorąco, piesek pewnie chce pić. No piesek umiarkowanie chciał, ale oniemieliśmy, że taki kark sam z siebie pomyślał! Chłopaczyna popatrzył na pick-up'a W. i zapytał czy jedziemy na "ofrołdzik", W. odparł że nieeee, za gorąco. Osiłkowaty pokiwał ze zrozumieniem głową i oddalił się życząc miłej podróży. 

Na miejscu byliśmy około południa. W. od razu wlazł w krzaki. Ja zwykle musze mieć jeden dzień na aklimatyzację, podczas której zazwyczaj porządkuję w domu. Tym razem na celownik wzięłam łazienkę. 

W. przystąpił do rozkładania węży i zraszaczy, czyli kolejne podlewanie. Co prawda zawartość wiadra pozostawionego przed domem świadczyła o opadach, ale W. twierdził, że sucho. Mnie się jakoś nie chciało zwiedzać terenu, bolała mnie głowa i najchętniej bym się zdrzemnęła. Póki co jednakowoż zabrałam się za rozpakowywanie przywiezionej żywności i innych rzeczy. Na podłodze w kuchni zauważyłam znajomo wyglądający kopczyk trocin. Cholerny kołatek wlazł w sufit! No to czeka mnie pryskanie permetryną przed wyjazdem. Na szczęście jeszcze trochę zostało.

Ogarnęłam także werandę, gdzie zwykle sporo martwych much na podłodze, trochę kurzu i elementów zbędnych. Może tu być całkiem niezły dom pracy twórczej.



Na zewnątrz żar niemiłosierny, więc tym bardziej nie bardzo chciało mi się wychodzić, choć W. nakłaniał. Cześka za to chętnie wyszła, Zębas nie odstępował mnie na krok, odkąd nie ma Wańki stał się bardzo przylepny i ciągle szukał kontaktu z nami. 

W. zgłodniał, więc zabrał się za obiad na bazie bitek wołowych przyrządzonych w mieście. Do tego sos grzybowy, ziemniaki i ogórki kiszone. Bardzo smaczne.

Po obiedzie  z półki wygrzebałam sobie książkę, kiedyś zakupioną i nieprzeczytaną. Autorką jest Katarzyna Enerlich, a książka ma tytuł "Prowincja pełna smaków". To jedna z części całego cyklu "Prowincjonalnego" i wydawało by się, że to kolejna emulacja tematu wyprowadzki na wieś z miasta i te pe. Tu jednak do wątku obyczajowego  autorka dodała wiele przepisów na apetyczne potrawy, same opisy przyrządzania powodowały, że stawałam się głodna. Poza tym jest sporo informacji na temat wydarzeń historycznych na terenie Warmii i Mazur oraz legend, wierzeń etc. Rzecz dzieje się bowiem w okolicach Mrągowa. 

W inną część pod tytułem "Prowincja pełna szeptów" wpleciony został wątek budowy pensjonatu, który główna bohaterka będzie prowadzić jako entuzjastka praktyki jogi. Pensjonat będzie zatem zorientowany na grupowe warsztaty jogowe. Generalnie pozycje do czytania jako relaks, miałam momentami wrażenie, że autorka musiała wrzucić w fabułę jakieś tragiczne wydarzenie, żeby nie było za słodko. Ale czyta się dobrze, pisane jest ładnym językiem, jest dużo  pozytywnego przesłania, co w mojej i ogólnej sytuacji jest bardzo potrzebne.

W. wrócił zachwycony ogrodem, przygotowaliśmy jakieś kanapki w ramach wieczornego posiłku. Zmęczeni upałem położyliśmy się spać, zastanawiając się czy cienka narzuta na łóżko nie będzie nas za bardzo grzała w tę noc tropikalną. Co przyniósł dzień kolejny, o tym w c.d. który wraz z podmuchami gorącego powietrza n.



2 komentarze: