niedziela, 29 października 2023

W sierpniowym upale cz.VI

 W niedzielny poranek zamiast much obudziły nas osy, które wlazły za roletę w oknie wschodnim i brzęczały ospale, budząc się w promieniach słońca. Otworzyłam okno i liczyłam, że wylecą same. Przysnęliśmy jeszcze na godzinkę. 

Po śniadaniu poszliśmy obejrzeć skutki wieczornego deszczu. Nie były one jakoś spektakularne, ulewy nie było, a to co spadło niestety nie zmoczyło ogrodu na tyle, żeby roślinność to odczuła. Za to słońce spowodowało, że wilgoć zamieniała się w parę wodną i robiło się tropikalnie.









Kwiaty późnego lata


          

Po głębszym  zastanowieniu i wizji lokalnej podjęliśmy decyzję o zamianie powojników pod stodołą. Constance miała iść pod werandę, natomiast na jej miejsce miał pójść Lemon Dream. Trzeci, który pod stodołą miał zostać to Stolvijk Gold.

W. przystąpił do kopania dołka niedaleko od wschodniego narożnika werandy. Wsypaliśmy do niego nieco kompostu i wsadziliśmy sadzonkę na głębokość nieco większą niż rosła w doniczce. W. dodatkowo zmajstrował wigwam z gałęzi, żeby  od razu była podpora. Wigwam sam w sobie nieoczywisty w swej urodzie, dodatkowo był związany na szczycie kawałkiem przewodu elektrycznego. Po dokonaniu powyższego W. udał się na śniadanie. 

Ja z kolei zbadałam stan dojrzewania owoców bzu czarnego. Niestety sporo było niedojrzałych, a te dojrzałe były drobne z powodu upałów. 

Na dzień wyjazdu zaplanowane było jeszcze kolejne podlewanie tego, co zostało posadzone. Poza tym W. miał odebrać zamówione pomidory od dziadka Mariana. Zawsze bierzemy do miasta skrzynkę takich nie do końca dojrzałych, żeby mieć do bieżącego spożycia w miarę dojrzewania. W ramach posiłku zabrałam się za placki z cukinii słuchając RNŚ. Wyszły całkiem do rzeczy, choć wydaje mi się, że lepiej smażą mi się takie potrawy na płycie kuchennej. Z powodu trwającego upału nikt o zdrowych zmysłach oczywiście pod kuchnią nie rozpalał. 


Posileni zabraliśmy się za wycinanie kilku gałęzi lilaka rosnącego przed domem, a którego gruntownie ograniczyłam równo rok temu. Kilka gałęzi właziło na dach i tłukło o rynnę podczas wiatru. Około 14.00 W. przypomniał sobie o pomidorach i pognał po ich odbiór.  Mnie się już nic konkretnego nie chciało robić, ale postanowiłam odszorować ganek z lepkiej cieczy, która rozporoszona po ławce i podłodze stanowiła punkt żywienia zbiorowego os chyba z całej gminy. Najpierw musiałam jednak jakoś się pozbyć tego towarzystwa przy pomocy wody.  Potem przystąpiłam do zmywania powierzchni  ciepłą wodą z Ludwikiem i całkiem nieźle to wyszło. Osy latały wokół i czekałam tylko aż mnie któraś użre. Ale obyło się bez ran kłutych. 

Zaczęłam zbierać powoli rzeczy do spakowania, W. po powrocie jeszcze kończył konfiturę z róży, która choć w mikro ilościach, ale wyszła całkiem niezła.  

Koleżanka opiekująca się naszym inwentarzem żywym zadzwoniła z informacją, że kot został zabunkrowany w pokoju i czeka nasz przyjazd. 

Wyszłam jeszcze z nożem i pobrałam sadzonki irysów dla naszych gospodarzy, do których udawaliśmy się na weekend wrześniowy. A W. jeszcze chciał leczo robić! Na koniec przygotowaliśmy paczkę z roślinami dla Bożenki, która jak zwykle w takich przypadkach machała rękami twierdząc, że ona to już ogrodu nie ma (w domyśle wszystkim teraz zarządzają młodzi i ona już nie ma nic do gadania), ale wreszcie wzięła. W. potem się śmiał, że Bożenka zachowuje się jakby na wycugu była.

No, czas było ostatecznie zapakować graty do samochodu, ogarnąć chałupkę i  wyruszyć w drogę powrotną. Dojechaliśmy do stałego miejsca tankowania W. czyli do Zajazdu w okolicy Kałuszyna. Wyprowadziłam Zebasa na sikanie, W, poszedł zażyć kofeiny. Po powrocie zaraportował, że pan ochroniarz, który jak rozumiem w ramach swoich obowiązków ogląda to co widać w kamerach na zewnątrz budynku, zagadnął W. o brak drugiego psa. W. wyjaśnił mu, że drugi pies jest za Tęczowym Mostem .Pan ochroniarz użalił się, co spowodowało z kolei  naszą refleksję, że niby nieznajomy człowiek, a naszego psa kojarzył z kilku lat postojów na tym parkingu i okazało się, że brak tegoż psa nie jest mu obojętny.

Dotarliśmy do domu bez przeszkód, a zatem do następnego razu!



3 komentarze:

  1. Czytanie relacji lipcowo-sierpniowych w listopadzie jest bardzo przyjemne, gdy człowiek już nie rozpuszcza się z gorąca i zdążył już nieco zapomnieć o upałach i saunie na dworze.
    A dość jednostajne odgłosy świerszczy w czasie zapadającego letniego zmroku są bardzo nastrojowe.
    U nas na działce również pasikoniki takie koncerty urządzają.
    Daria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama z przyjemnością wracam do letnich wspomnień. Za oknem mam biało :) Wieczory ze świerszczami uwielbiam.

      Usuń