środa, 17 maja 2023

Czy to już wiosna? cz.V

 W poniedziałek świąteczny całe przedpołudnie przebumelowaliśmy i poza śniadaniem nie robiliśmy nic konkretnego. Rozmawialiśmy także na temat znajomości internetowych, które czasem rokują nieźle, a potem okazuje się, że miły kontakt urywa się lub po prostu staje się mniej miły. Natomiast czasem znajomości niezbyt zażyłe owocują bardzo fajnymi kontaktami w życiu realnym i niespodziewanie trwają długo mimo braku intensywnych spotkań czy rozmów w necie.  My jesteśmy raczej odludkami i nie mamy zwyczaju otaczać się tłumami. Często takie tłumy raczej powodują w nas chęć ucieczki do mysiej dziury. Ale gdy pojawiają się osoby, które są interesujące, z którymi dobrze się przebywa, chętnie korzystamy z okazji do kontaktu.

W RL opisy tradycji polewania się wodą. Wiadomo: chłopy polewali dziewuchy, czasem polewanie było dość konkretne z wrzucaniem do dostępnych zbiorników wodnych włącznie. Feministki nie byłby zachwycone.

W ogrodzie ciepło i przyjemnie.






 Zatem W. postanowił, ze w ramach prac niewytwarzających hałasu zamontuje przywiezione budki dla ptactwa. Zobaczymy, czy się tutejszym spodobają. To podobno dobra pora na wieszanie budek, ponieważ korzystają z nich takie pary, których gniazdo już założone zostało zniszczone lub przejęte przez inne ptaki. Lub też które po prostu nie znalazły niczego interesującego.

W. pomaszerował z drabiną najpierw pod klon na wysokości domu, przymocował jedną budkę a potem pod dąb za obora i tam zawisłą druga. Na domu przymocował jeszcze taka dziwną, nie wiem dla kogo, ale może ten ktoś sam tu trafi. 


Podczas wieszania tych domostw towarzyszył nam chwilowo klucz żurawi, który przeleciał w szyku nad naszym domkiem, potem zaczął się zbijać w pozornie bezładną gromadę a następnie znów ułożył się w charakterystyczne V i poleciał dalej.






Ja tymczasem oczyściłam małą rabatkę pod oknem łazienki, gdzie elementami dominującymi jest płacząca formą jesiona oraz grujecznik. 



Kwitły tam już szachownice cesarskie. Następnie zabrałam się za rabatki przyoborowe, gdzie oczyszczam z suchelców powojniki, tnąc je dość radykalnie. Eksterminowałam sporą część złotlinu, i dotarłam do wisterii, której pędy wrosły pod płyty eternitu na dachu obory. Przycięłam ją również ostro, zostawiłam tylko jedną gałąź, do której nie mogłam dosięgnąć. Wyszarpałam i wycięłam  to co wrastało w dach, i tak było już martwe.  Przycięłam także martwe gałęzie kaliny i kolkwicji. Między wielkimi krzunami wegetowały jakieś malutkie cisy posadzone tu przez W. i które jakimś cudem jeszcze nie zdechły.  Oczyściłam wejścia do poszczególnych części obory, wygrabiłam resztki kawałków drewna i kory pozostałych po rąbaniu przywiezionych klocków. Ułożyłam pozostawione przez W. polana w niezgrabny stosik, ale i tak ma to iść do porąbania i wrzucenia do naszego magazynu opału w oborze.


Wyrywałam pokrzywy słysząc, że sąsiedzi za SN wylegli na zewnątrz. Gorąco zrobiło się całkiem niespodziewanie, zatem W. wystąpił w ulubionej wersji czyli rozebrany do gaci. Dobrze że mamy tolerancyjnych sąsiadów. W tym stroju grabił suchelce traw i ciął kolorowe pędy dereni. Ja także cięłam, grabiłam i prześwietlałąm co się dłało. Katar niestety męczył mnie niemiłosiernie, więc po zgrabieniu urobku na sterty, które W. ładował do kompostownika, ruszyłam do domu. Trzy godziny solidnej pracy wystarczy. Wykąpałam się i coś tam przygotowałam do jedzenia, ale nic wyszukanego. Oczywiście kot otrzymał swoja porcję. Przychodził już regularnie i myślałam, że może uda mi się z zaskoczenia trochę mu zdezynfekować te uszy, ale gdzieś przepadł środek w spreju, który W. kupił jakiś czas temu z myślą o kocie właśnie.

W. wrócił z sadku, gdzie oczyszczał jedna z rabat i poinformował, że ślimaki rąbią wszystko jak leci, przede wszystkim strasznie zniszczyły irysy. Ja już leżałam w łóżku i smarkałam czytając książkę Jerzego Sosnowskiego „Farfarułej”, a następnie z przyjemnością wróciłam do czytanej kilka lat temu książki Makłowicza „Cafe Muzeum” Jest to cudowny opis podróży kulinarno-turystycznych po obszarze nazywanym Mitteleuropa, choć określenie jest nieco kontrowersyjne z punktu widzenia genezy pojęcia choćby według nieodżałowanego Ludwika Stommy. W swojej książce „Polskie złudzenia narodowe” wspomina on o tym, że wraz z rozpadem cesarstwa rzymskiego Europa podzieliła się na wschodnią i zachodnią. Nikt nie słyszał o Europie środkowej. Pojęcie "Mitteleurope" wymyślił w czasie I wojny światowej niejaki Friedrich Naumann, który tym sposobem chciał nakreślić granice wpływów niemieckich, czyli wskazać tereny które miały być podporządkowane Rzeszy po zawarciu pokoju z Anglią i Francją. Mitteleurope to faktycznie miały być terytoria ziem polskich, czeskich, państw nadbałtyckich, części Ukrainy i Białorusi oraz na południu także Serbii, Bośni i Czarnogóry, które byłyby kontrolowane i eksploatowane przez Niemcy. Nie ma tu za tym żadnych uwarunkowań etnicznych, kulturowych czy historycznych.

W każdym razie pana Makłowicza czytać należy po jedzeniu lub w trakcie jedzenia, ponieważ czytelnik po dwóch rozdziałach najpóźniej robi się głodny. Ponieważ popołudnie nadal było ciepłe, wyłapałam złotooki siedzące w różnych kątkach i na roletach i wypuściłam na zewnątrz.  W. jeszcze palił w piecu, a ja zawinęłam się w kołdrę i po łyknięciu aspiryny zasnęłam, a c.d. już czekał aż n.



5 komentarzy:

  1. Rety...wpadam zerknąć, czy nie ma czasem jakichś wpisów, a tu taka niespodzianka-i jestem pierwsza ;-) Tęskniłam za Twoimi opisami Zuziu. Czekam na cd.. (evluk)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam Cię Ewciu! Teraz będzie tasiemiec a nie relacja :) PS: Twoje pisanki towarzyszyły nam podczas Świąt jak zawsze!

      Usuń
  2. Mam nadzieję być osobą z trzeciego zdania tej notki... /M/

    OdpowiedzUsuń