środa, 17 maja 2023

Sądny weekend cz. II

 W sobotę mogłam już odetchnąć pełną piersią. Miałam w perspektywie kilka dni wolnego, w tym najbliższe dwa dni na wsi.  Dość ochoczo zatem po śniadaniu ruszyłam do odchwaszczania na odcinku, gdzie Angielska przechodzi w coś, co miało być kwasolubną, a stało się w zasadzie po prostu rabatą, tyle że z rododendronami. Konkretnie z jednym i kilkoma niezbyt okazałymi azaliami. Dominowały mimo wszystko ciemierniki cuchnące, które sieją się jak opętane. Dziabałam sobie dość sprawnie, W. gdzieś tam w krzakach cos działał. Michał ukłonił się zza płotu, pogadaliśmy chwilę o dzieciach i pogodzie. Wiosna powoli się rozkręcała, ciepłe dni były bardzo wyczekiwane, ale dobrze, że nie przyszły nagłe upały.  Michał spytał, czy W. jest gdzieś w pobliżu. No pewnie gdzieś jest, ale dokładnie to nie udało się ustalić lokalizacji.

Moje odchwaszczanie polegało również na wyrywaniu części siewek ciemierników, które zaczęły zagłuszać co mniejsze byliny. Ślimaków wszędzie mnóstwo.  

W. pojawił się znienacka i stwierdził, że musi poprosić Michała, żeby mu zaorał ten pas trawy przed naszym płotem wzdłuż drogi. Skrzywiłam się, bo dzięki mojemu koszeniu chwastowisko stało się już w miarę cywilizowanym pasem trawy. W. natomiast chciał tam znów założyć łąkę kwietną. Tym razem zamówił nasiona od dr Łuczaja przy okazji zamawiania mieszanek na różne tereny dla swoich klientów. Lekko mnie zatchnęło, kiedy przyszła paczka, no fakt, pudło całkiem okazałe, ale cena ośmiu tysięcy za ten cały zestaw nasion to moim zdanie lekka przesada. Jedna torba zawierała mieszankę przystosowaną do naszych warunków, ponieważ W. odbył kilka rozmów telefonicznych z dr Łuczajem i objaśniał mu w szczegółach, jakie miejsca chciałby obsiać.

Wspomniałam W. że Michał pytał o niego, W. zatem poszedł do sąsiadów, przede wszystkim po piasek który miał posłużyć jako domieszka do nasion. Michał wyszedł z domu i pokazując na robinię rosnącą przy naszym płocie spytał z nadzieją: „To co, tniemy?” Od kilku lat sąsiedzi robili podchody, żeby wyciąć to drzewo, bo wiadomo, liście śmiecą, rynnę zatykają… Ja miałam opory przed tym, ale miałam wrażenie, że W. też by się jej chętnie pozbył, głównie z uwagi na upierdliwe odrośla korzeniowe, wyrastające dosłownie wszędzie. Michał widząc, że moja mina nie wyraża akceptacji, wszedł w ton negocjacyjny, że może tylko przyciąć, żeby gałęzie do dachu nie sięgały… W. za to oznajmił, że nie ma mowy, jak wycinać to całość i koniec.

Wyrok zatem wydano. W. stwierdził, że najpierw przygotuje front robót, a potem zawoła Michała na zasadniczą część przedsięwzięcia. Pierwszą pracą do wykonania było odrzucenie hałdy odpadów roślinnych gromadzonych przez kilka sezonów wokół pnia robinii w trakcie kolejnych odchwaszczań.  W. przerzucał częściowo przekompostowaną materię widłami, aby odsłonić dolną część pnia. Zamierzał położyć drzewo tak, aby zminimalizować ewentualne szkody w nasadzeniach w okolicy. Ja zdemontowałam podporę do powojnika JP II licząc, że sam powojnik jakoś przetrwa tę imprezę.

W. przyniósł piłę, siekierę oraz kliny i taśmy do odgięcia drzewa w trakcie cięcia. Michał przyszedł ze swoimi taśmami. W. wszedł na drabinę, ściął kilka dolnych gałęzi i zapiął taśmę tuż pod koroną. Końce chwycił Michał.  Ja sobie siedziałam pod Małpiarnią i patrzyłam na to wszystko z bezpiecznej odległości. Zresztą W. krzyknął, że ja jako osoba postronna, nieprzeszkolona, powinnam oddalić się z miejsca ścinki na dwie odległości padającego drzewa.

W. podcinał drzewo piłą, Michał ciągnął na sygnał taśmy, stopniowo przechylając drzewo w wyznaczonym kierunku. Gdy drzewo już powoli przechylało się, Michał odszedł na bezpieczną odległość, żeby nie dostać się pod koronę.

Drzewo chlasnęło między różankami. W. zadowolony stwierdził, że idealnie. Natomiast trzeba było zająć się odcinaniem konarów i cięciem pnia na klocki. Czyli robota do wieczora. Bożenka wyszła z chlebem który upiekła dla nas i pochwaliła drwali za sprawną pracę. W. popatrzył na zwalone drzewo i zabrał się za obcinanie gałęzi.

Michał zaprzągł sprzęt do traktora i rozpoczął orkę wzdłuż naszego płotu. Potem wyrównał teren i zamiast trawnika mieliśmy klepisko.  W. oczywiście już nie miał czasu na siew tego dnia, chciał uporządkować teren po ścince, gałęzie układał na stosach już istniejących. W końcu przeciął pień na dwie części i zostawił czekając na przypływ natchnienia, co czego można będzie to bardzo twarde i trwałe drewno wykorzystać.

Oto krótka historia w obrazkach 














A to prace ciężkim sprzętem na naszym pasie zieleni.  Nie chciało mi się już wyłazić za bramę, zatem kadry takie trochę dziwne.



Ja sobie już poszłam do domu, po kąpieli zajęłam się sprawami kuchennymi. Podczas posiłku dyskutowaliśmy co ewentualnie posadzić w tym miejscu. Ponieważ inną robinię już mamy, a mianowicie robinię Małgorzaty, więc przyszło mi do głowy, żeby posadzić drzewo moich marzeń czyli klon Shirasawy. W. pozytywnie odniósł się do  pomysłu i  stwierdził, że poszuka jakiegoś ładnego egzemplarza. Ja z kolei marudziłam, że póki co to ja bym chciała żeby mi kupił magnolię stellata, które sprzedawała szkółka w Wisznicach (widziałam z samochodu). W. wykręcał się, ale wkurzona powiedziałam, że chyba należy mi się coś za ten stres sądowy i co mu szkodzi. Obiecał, że kupi. I kupił!


Ale o tym w c.d. który już czeka aby n.

 

 

8 komentarzy:

  1. Założenie łąki kwietnej to pikuś w porównaniu do jej zachowania. U nas wygrywają trawy. Ale nawet w Krakowie, w miejscach trudnych i z pewnością niezbyt żyznych też po paru sezonach trawy zdominowały większość gatunków kwitnących.
    Zazdroszczę tego drewna robiniowego do zagospodarowania. Ja z gałęzi zrobiłabym podpory np. pod róże. A pień to rzeczywiście, trzeba się zastanowić, ma duży potencjał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, my raczej liczymy na efekt jednosezonowy, bo nie mamy możliwości utrzymać równowagi gatunkowej. Drewno robibiowe jest wyjątkowo wytrzymałe, więc przyda się bardzo. Jeszcze nie wiemy do czego :D

      Usuń
  2. Żeby osłabić trawę,dosiewa się nasiona roślin półpasożytniczych, np. szelężnika, pszeńca.
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szelężnik u nas był i się zbył. On być może osłabił trawę, ale sam został pokonany przez koniczynę. Rozmawiałam/pisałam ileś lat temu z panem Łuczajem i twierdził, że rola szelężnika jest zdecydowanie wyolbrzymiana. Podkreślał i do tej pory chyba podkreśla, że łąkę zakłada się na glebie oczyszczonej. Poza tym w Krakowie łąki kwietne zakładała firma, która oficjalnie się w tym specjalizuje i chyba wiedzieli, co dodawać do mieszanki, a i tak po paru sezonach dominują trawy.
      (Daria)

      Usuń
    2. Prawdę mówiąc nie wiem jaki jest skład tej mieszanki, która wysiał W. Zobaczymy czy w ogóle wzejdzie, bo na razie szału nie ma.

      Usuń
  3. Zbyt sucho jest i lepiej raczej w tym sezonie nie będzie. Może dopiero późną jesienią. Na pewno więcej wzejdzie po zimie.
    Daria

    OdpowiedzUsuń
  4. Osoba postronna nieprzeszkolona robiła chyba fotkę tej zaoranej ziemi, zwisając zza płota?

    OdpowiedzUsuń