W sobotę mogłam już odetchnąć pełną piersią. Miałam w perspektywie kilka dni wolnego, w tym najbliższe dwa dni na wsi. Dość ochoczo zatem po śniadaniu ruszyłam do odchwaszczania na odcinku, gdzie Angielska przechodzi w coś, co miało być kwasolubną, a stało się w zasadzie po prostu rabatą, tyle że z rododendronami. Konkretnie z jednym i kilkoma niezbyt okazałymi azaliami. Dominowały mimo wszystko ciemierniki cuchnące, które sieją się jak opętane. Dziabałam sobie dość sprawnie, W. gdzieś tam w krzakach cos działał. Michał ukłonił się zza płotu, pogadaliśmy chwilę o dzieciach i pogodzie. Wiosna powoli się rozkręcała, ciepłe dni były bardzo wyczekiwane, ale dobrze, że nie przyszły nagłe upały. Michał spytał, czy W. jest gdzieś w pobliżu. No pewnie gdzieś jest, ale dokładnie to nie udało się ustalić lokalizacji.
Moje odchwaszczanie polegało również na wyrywaniu części siewek ciemierników, które zaczęły zagłuszać co mniejsze byliny. Ślimaków wszędzie mnóstwo.
W. pojawił się znienacka i stwierdził, że musi poprosić Michała, żeby mu zaorał ten pas trawy przed naszym płotem wzdłuż drogi. Skrzywiłam się, bo dzięki mojemu koszeniu chwastowisko stało się już w miarę cywilizowanym pasem trawy. W. natomiast chciał tam znów założyć łąkę kwietną. Tym razem zamówił nasiona od dr Łuczaja przy okazji zamawiania mieszanek na różne tereny dla swoich klientów. Lekko mnie zatchnęło, kiedy przyszła paczka, no fakt, pudło całkiem okazałe, ale cena ośmiu tysięcy za ten cały zestaw nasion to moim zdanie lekka przesada. Jedna torba zawierała mieszankę przystosowaną do naszych warunków, ponieważ W. odbył kilka rozmów telefonicznych z dr Łuczajem i objaśniał mu w szczegółach, jakie miejsca chciałby obsiać.
Wspomniałam W. że Michał pytał o niego, W. zatem poszedł do
sąsiadów, przede wszystkim po piasek który miał posłużyć jako domieszka do
nasion. Michał wyszedł z domu i pokazując na robinię rosnącą przy naszym płocie
spytał z nadzieją: „To co, tniemy?” Od kilku lat sąsiedzi robili podchody, żeby
wyciąć to drzewo, bo wiadomo, liście śmiecą, rynnę zatykają… Ja miałam opory
przed tym, ale miałam wrażenie, że W. też by się jej chętnie pozbył, głównie z
uwagi na upierdliwe odrośla korzeniowe, wyrastające dosłownie wszędzie. Michał
widząc, że moja mina nie wyraża akceptacji, wszedł w ton negocjacyjny, że może tylko
przyciąć, żeby gałęzie do dachu nie sięgały… W. za to oznajmił, że nie ma mowy,
jak wycinać to całość i koniec.
Wyrok zatem wydano. W. stwierdził, że najpierw przygotuje
front robót, a potem zawoła Michała na zasadniczą część przedsięwzięcia.
Pierwszą pracą do wykonania było odrzucenie hałdy odpadów roślinnych
gromadzonych przez kilka sezonów wokół pnia robinii w trakcie kolejnych odchwaszczań. W. przerzucał częściowo przekompostowaną
materię widłami, aby odsłonić dolną część pnia. Zamierzał położyć drzewo tak,
aby zminimalizować ewentualne szkody w nasadzeniach w okolicy. Ja zdemontowałam
podporę do powojnika JP II licząc, że sam powojnik jakoś przetrwa tę imprezę.
W. przyniósł piłę, siekierę oraz kliny i taśmy do odgięcia
drzewa w trakcie cięcia. Michał przyszedł ze swoimi taśmami. W. wszedł na
drabinę, ściął kilka dolnych gałęzi i zapiął taśmę tuż pod koroną. Końce
chwycił Michał. Ja sobie siedziałam pod
Małpiarnią i patrzyłam na to wszystko z bezpiecznej odległości. Zresztą W.
krzyknął, że ja jako osoba postronna, nieprzeszkolona, powinnam oddalić się z
miejsca ścinki na dwie odległości padającego drzewa.
W. podcinał drzewo piłą, Michał ciągnął na sygnał taśmy, stopniowo przechylając drzewo w wyznaczonym kierunku. Gdy drzewo już powoli
przechylało się, Michał odszedł na bezpieczną odległość, żeby nie dostać się
pod koronę.
Drzewo chlasnęło między różankami. W. zadowolony stwierdził, że idealnie. Natomiast trzeba było zająć się odcinaniem konarów i cięciem pnia
na klocki. Czyli robota do wieczora. Bożenka wyszła z chlebem który upiekła dla
nas i pochwaliła drwali za sprawną pracę. W. popatrzył na zwalone drzewo i zabrał się za obcinanie gałęzi.
Michał zaprzągł sprzęt do traktora i rozpoczął orkę wzdłuż
naszego płotu. Potem wyrównał teren i zamiast trawnika mieliśmy klepisko. W. oczywiście już nie miał czasu na siew tego
dnia, chciał uporządkować teren po ścince, gałęzie układał na stosach już
istniejących. W końcu przeciął pień na dwie części i zostawił czekając na
przypływ natchnienia, co czego można będzie to bardzo twarde i trwałe drewno
wykorzystać.
Oto krótka historia w obrazkach
Ale o tym w c.d. który już czeka aby n.
Założenie łąki kwietnej to pikuś w porównaniu do jej zachowania. U nas wygrywają trawy. Ale nawet w Krakowie, w miejscach trudnych i z pewnością niezbyt żyznych też po paru sezonach trawy zdominowały większość gatunków kwitnących.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tego drewna robiniowego do zagospodarowania. Ja z gałęzi zrobiłabym podpory np. pod róże. A pień to rzeczywiście, trzeba się zastanowić, ma duży potencjał.
Tak, my raczej liczymy na efekt jednosezonowy, bo nie mamy możliwości utrzymać równowagi gatunkowej. Drewno robibiowe jest wyjątkowo wytrzymałe, więc przyda się bardzo. Jeszcze nie wiemy do czego :D
UsuńŻeby osłabić trawę,dosiewa się nasiona roślin półpasożytniczych, np. szelężnika, pszeńca.
OdpowiedzUsuńDorota
Szelężnik u nas był i się zbył. On być może osłabił trawę, ale sam został pokonany przez koniczynę. Rozmawiałam/pisałam ileś lat temu z panem Łuczajem i twierdził, że rola szelężnika jest zdecydowanie wyolbrzymiana. Podkreślał i do tej pory chyba podkreśla, że łąkę zakłada się na glebie oczyszczonej. Poza tym w Krakowie łąki kwietne zakładała firma, która oficjalnie się w tym specjalizuje i chyba wiedzieli, co dodawać do mieszanki, a i tak po paru sezonach dominują trawy.
Usuń(Daria)
Prawdę mówiąc nie wiem jaki jest skład tej mieszanki, która wysiał W. Zobaczymy czy w ogóle wzejdzie, bo na razie szału nie ma.
UsuńZbyt sucho jest i lepiej raczej w tym sezonie nie będzie. Może dopiero późną jesienią. Na pewno więcej wzejdzie po zimie.
OdpowiedzUsuńDaria
Osoba postronna nieprzeszkolona robiła chyba fotkę tej zaoranej ziemi, zwisając zza płota?
OdpowiedzUsuńjakbyś przy tym była! :)
Usuń