niedziela, 16 stycznia 2022

Z Nowym Rokiem cz. II

 Pierwszy dzień 2022 roku wstał sino-szary i ponury jeśli chodzi o aurę. W domku za to mieliśmy ciepło i przyjemnie. Rozkoszowaliśmy się brakiem konieczności zrywania się o świcie,  a nawet przed. Wiadomo że trzeba wstać do łazienki, wpuścić czy wypuścić jakieś zwierzę, ale poza tym luz i swoboda decydowania.

Decyzję o wstaniu podjęliśmy około 9.00 i przystąpiliśmy do przygotowywania śniadania. No i jak zapowiadał poprzedni odcinek, do śniadania W. otworzył szampana jakiejś wdowy. Nie Cliquot czyli klasyki gatunku, tym razem była to Veuve Pelletier. Do tego W. przygotował jakąś wykwintną sałatę z dodatkiem podsmażanych kawałków wędlin, sery i wyszło całkiem świąteczne śniadanie. 

Siedzieliśmy przy stole w salono-jadalni, jedliśmy sobie powolutku, popijaliśmy bąbelki, potem kawa i coś słodkiego, choć ja się raczej wystrzegam. No ale od święta to można.

Potem wyszliśmy na rekonesans po ogrodzie, ponieważ poprzedniego dnia ja się tak za bardzo nie zdążyłam rozejrzeć. Trawy jeszcze w niezłej formie, choć widać było, że był i mróz i śnieg i deszcze jako główne listopadowo-grudniowe plagi i apokalipsy. Sadzić nie było za bardzo co, więc na razie nie planowaliśmy jakoś czasu na prace ogrodowe. W. co prawda już mruczał, że mam pokazać miejsce na te dwie przywiezione róże, ale to znów nie takie pilne. Zresztą, miejsca te będą wskazane, a potem róże wylądują tam, gdzie W. chce. 

No to teraz jadę długą serią. 

Droga do stodoły, od bramy wjazdowej.




Dereniarnia i rabaty w sadku. Usiłowałam pokazać, że derenie teraz pięknie wyglądają z tymi kolorowymi pędami, ale do tego to musi być jakieś światło. Może w kolejnych odcinkach relacji będzie co pokazać. 





Trawy za oborą przy płocie z zachodami słońca (których ostatnimi czasy jakoś mało)

Rabata wzdłuż płotu SN



Widok z drogi do stodoły na sadek 


Zbliżenie na Super Dorothy na łuku 





Rabata pomiędzy Albiczukowskim a płotem frontowym 


Droga do Albiczukowskiego przez były warzywnik 



No i klasyka gatunku - Albiczukowski 


Kilka portretów suchelców 



























Teraz kilka iglaczków z naszej kolekcji. Podpiszę je, gdy zasięgnę fachowej konsultacji firmy AWR



To chyba jodła szlachetna



To chyba szmaragd  w wersji złotolistnej










Tak wygląda póki co chodniczek ułożony przez W. w listopadzie. Brakuje jeszcze jednego rzędu płyt. 



A to kadr dobrze znany. Nie chciało mi się już dziubać w Photoshopie, ale jak znajdę natchnienie to troszkę to zdjęcie ogarnę, wygumkuję te druty, które mnie wykurzają i może wywalę te samochody.

 


No to chwilowo tyle

    W. z braku innych zajęć przystąpił  do przyrządzania gęsi owsianej, jako tradycyjnego noworocznego posiłku obiadowego. Gęś w formie mrożonych zwłok wstępnie obrobionych przemysłowo przyjechała z nami z miasta, należało zatem ją finalnie upiec. W. pierwotnie miał zamiar napalić w tym celu w piecu chlebowym, ale przypomniałam mu, że przecież rozkminiłam nagrzewanie piekarnika, który jakiś czas temu wykorzystaliśmy z powodzeniem. 

Ustawiłam szybry w stosownej konfiguracji i dodatkowo przegarnęłam żar i kawałki drewna nad tę komorę  piekarnikową, żeby się szybciej nagrzało. Nie wiem tylko dlaczego termometr na drzwiczkach doszedł do 80C i uparcie dalej ani rusz. No ale grunt że gęś po włożeniu do piekarnika zaczęła się po pewnym czasie ładnie piec. Gęś jako nadzienie zawierała kaszę gryczaną z czymś w rodzaju pasztetu z podrobów, więc już nie gotowaliśmy ziemniaków. W. zrobił sałatę z cykorii i zjedliśmy sobie po kawałku popijając winkiem.

Za oknem padał deszcz. Zatem nie było po co wychodzić z domu. Oddaliśmy się więc czytelnictwu. W. czytał "Kajś" Zbigniewa Rokity i bardzo mu się podobało. Ja czytałam "Ekstazę lat 90" Anny Gacek i powiem szczerze, że jako poniekąd uczestniczka pewnych wydarzeń i zmian zachodzących w muzyce lat 90-tych (jako słuchaczka rzecz jasna)  z wielką uwagą przeczytałam tę książkę. To dość szczególne może, że rozwój muzyki rodem z Seattle jakoś nie zrobił na mnie większego wrażenia, wolałam raczej to co było przed tym grungową eksplozją czyli np. Pink Floyd, Genesis, Police itp.. Ale wstrząsające wrażenie zrobiła na mnie historia Kurta Cobaina oraz innych członków zespołów takich jak Alice in Chains (Layne Stakey)  czy Soundgarden. Ludzie o nieprawdopodobnej charyzmie, popularności byli tak ciężko chorymi chłopakami, chorymi na brak łączności ze światem, na straszliwy ból istnienia, który zagłuszali koktajlami alkoholowo-narkotycznymi. Nigdy już nie będę słuchać tej muzyki tak jak kiedyś, znając ten cały straszny życiowy chaos, z jakim się zmagali, bez sukcesu zresztą. 

Uśmiałam się troszkę czytając o tym, że Bono był generalnie w środowisku muzycznym uważany za .. no za dupka par excellence, faceta o wybujałym ego i tzw. mundrola. Ale który dokonał zasadniczego zwrotu w karierze tworząc album 'Achtung Baby" z moim ukochanym utworem "One"


Byłam zaskoczona jak wielkie znaczenie w promocji zespołów czy konkretnych utworów odgrywała stacja MTV, jak ogromne znaczenie miał na przykład cykl koncertów Unplugged. 

Oczywiście w książce p. Anna porusza też inne wątki, na przykład pewien aspekt kariery Madonny, która wydała album "Sex" z fotografiami o charakterze erotycznym, czy jak twierdzono, wręcz pornograficznym. Na wiele lat odbiło się to na jej karierze, ponieważ została za to wydawnictwo potępiona i uznana za propagatorkę pornografii. Sama ponoć bardzo to przeżyła, bo jej zdaniem intencje były zupełnie inne. 

Książka pisana dobrą polszczyzną, w taki sposób jaki lubię. Wartko i emocjonalnie, ale bez kiczu i egzaltacji. Obiecująco brzmi podtytuł na okładce "Początek". Mam nadzieję że będzie jeszcze kontynuacja, bo lata 90-te w szeroko pojętej popkulturze to skrzynia skarbów bez dna. Polecam.




Jeśli ktoś chce więcej informacji na temat książki, to polecam podcast na YT, na kanale Imponderabilia. Prowadzący nie do końca w moim stylu, ale rozmowa z p. Anną bardzo ciekawa, również poruszająca wątek pracy w Trójce. 


Anna Gacek


Kotom w międzyczasie znudziła się wolność i zapragnęły trochę pomieszkać. Poszły mieszkać do Mrówczanego, choć tam zimno jak w lodówie. Natomiast w gościnę przyszły dwa koty wiejskie: rudy i szaro-pręgaty. Dostały żarcie na ganku. 

Aha, i jeszcze jedna kwestia: ponieważ w Radiu 357 nadawano cały dzień Top 357, jako chyba coś w rodzaju kontynuacji Noworocznego Topu Wszechczasów Trójki, to postanowiłam że posłucham.  Tym razem uzbroiłam się w słuchawki bezprzewodowe (z konieczności, ponieważ mój nowy aparat telefoniczny nie ma wejścia słuchawkowego!), co pozwoliło mi na ulokowanie telefonu z włączonym radiem w miejscu, gdzie Internet jako tako zasysało. Ja mogłam się dość swobodnie przemieszczać, nawet wypróbowałam zasięg na zewnątrz i wyszło, że gdy telefon leży na ganku, ja mogę dojść prawie do stodoły i jeszcze odbiera! Co prawda dość uciążliwe było to chodzenie cały dzień w nausznikach, ale warto było. Zresztą wiele piosenek korespondowało z czytaną właśnie książką, no bo oczywiście "Smells like Teen Spirit"  znalazło się w zestawieniu. A przy okazji dowiedziałam się, że Teen Spirit to taki zapach dezodorantu dla nastolatek. Podobno był czas, że 1/4 młodych dziewcząt w Stanach używało tego zapachu.

Deszcz za oknami padał z różnym natężeniem, Radio Lublin zapowiadało także silniejszy wiatr, zatem wyglądało na to, że domówka się przedłuży, ale jak było naprawdę, to o tym w c.d., który w najbliższych dniach n. 




7 komentarzy:

  1. Mina kota mówi wszystko o pobycie na wsi.

    OdpowiedzUsuń
  2. W Albiczukowskim brakuje mi kolumnowych jałowców, albo czegoś takiego, w kadym bądź razie zimozielonej, pionowej formy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tego co pamiętam był kolumnowy jałowiec ( chyba) tylko nie przeżył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Joasiu, były nawet dwa, sadzone jeden po drugim. Każdy kończył źle najpóźniej po drugim sezonie. Podobnie zresztą np. brzozy Youngii

      Usuń
  4. A może kolumnowy cis dałby radę.

    OdpowiedzUsuń
  5. W temacie pionowych iglastych: a może żywotnik 'Malonyana'? Ale że jałowce nie dały u Was rady? A tak niby lubią przepuszczalne gleby.
    Dobrze widzę: macie jemiołę na brzozie? Z jakiegoś powodu lubię jemioły, a w naszej okolicy ich nie widuję.
    Dzięki, że wspomniałaś o książce pani Gacek.

    OdpowiedzUsuń