niedziela, 30 stycznia 2022

Z Nowym Rokiem cz. VI

Kolejny, przedostatni dzień naszego pobytu na wsi zaczął się tak jak wszystkie poprzednie, pogoda też nie uległa gwałtownym zmianom. Kilka stopni powyżej zera, przeważnie chmury z rzadkimi przebłyskami słońca. Na Bugu we Włodawie chyba też nic nie ubyło ani nie przybyło. Swoją drogą nie spodziewałam się, że kiedyś będę mieć chałupę całkiem blisko tej sławnej Włodawy!

Zjedliśmy śniadanie, napełniliśmy miski zwierzaków i wyszliśmy na zwiady. Koty towarzyszyły nam wypatrując wrogów. 




Obejrzeliśmy po raz setny fragment gibniętego płotu, który należało naprawić. Może następnym razem... W. przy okazji wykonał kontrolny telefon do naszego majstra, ale nikt po drugiej stronie nie zamierzał się odezwać. W. zdesperowany zaczął przemyśliwać nad projektem samodzielnego wykonania remontu, przy wsparciu swoich pracowników, ale ja  jednak kategorycznie opowiedziałam się za fachową siłą, której na razie na horyzoncie widać nie było. No cóż,  ćwiczmy cierpliwość i pozytywne myślenie. 

Po dokonaniu obchodu ubrałam się w komplet roboczy, nacisnęłam czapkę W. na głowę i uszy i  przymierzyłam się do ruszenia chwastów w Albiczukowskim. W zachęcił mnie opowieściami, że w trawach poprzedniego dnia całkiem nieźle usuwało się trawska kiełkujące już  obficie. I że może dałoby się wobec tego trochę poczyścić między roślinnością w Albiczukowskim, żeby wiosną już mieć nieco mniej pracy. 

Moim zdaniem, żeby mieć mniej pracy, to trzeba by od razu sypać tonę zrębek, których nie mieliśmy. No ale od czego niekończące się pokłady optymizmu graniczące z naiwnością człowieka miastowego, który wierzy, że kiedyś wygra z tym zielskiem.

Zaopatrzona zatem w narzędzie, wlazłam pomiędzy roślinność i tak z boczku od strony gruszy zaczęłam wydłubywać kępy trawy, kłącza bluszczyka kurdybanka i różne inne tam. Nie powiem, żeby szło jakoś śpiewająco, ale dało się pracować, głównie dzięki temu, że ziemia była mokra i miękka.

W. dziabał z kolei miskanty, ograniczając objętość kęp, które przyrosły zastraszająco szybko. Wyobrażam sobie co to będzie, kiedy nie będziemy już mieli sił, żeby te giganty wykopywać i dzielić. No cóż, wchodzimy w taki wiek, że i nad tym zaczynamy się zastanawiać.

Na razie sił i determinacji nie brakowało, więc dłubiąc miejscami z zegarmistrzowską dokładnością, posuwałam się w głębsze rejony. Odnajdywałam przy okazji zarośnięte kępy irysów,  starałam się nie zdemolować nowych przyrostów chryzantem, od czasu do czasu jakaś cebulka wychodziła mi razem z kępą trawy, więc zakopywałam ją pieczołowicie. Koty zaglądały do mnie co jakiś czas, co w sumie jest miłe. Skoro się interesują i czują się współodpowiedzialne za całokształt, to dobrze o nich świadczy. 

Dookoła spokój, przelatywały jakieś ptaszki, z rzadka przejeżdżał samochód. 

Znajomy widok za drogą.


Stara kuźnia u sąsiadów za SN


Trochę mi już doskwierała ta robota, ale zawzięłam się, że zrobię jak największy fragment, a potem W. zrobi to, co ewentualnie można rozdłubać widłami amerykańskimi. 

W. zresztą nadciągnął po jakimś czasie i omiótł wzrokiem moje dokonania. Teren nieco zbuchtowany, a trawy zmierzwione.




Widząc, że już mam serdecznie dość, wygonił mnie do domu, a ja dość ochoczo przystałam na zakończenie działalności. W. zabrał się za dłubanie na skrajnych częściach rabaty, a ja poszłam sobie do domu, przebrałam się, dołożyłam do ognia i  z czystym sumieniem oddałam się lenistwu. 

W RL nadawano wywiad z Andrzejem Sikorowskim, znanym  oczywiście z grupy Pod Budą, ale nie tylko. Fajna rozmowa, choć wyraźnie wskazująca, że czasy są niewesołe, nie tylko dla kultury. 

W. zakończył prace i usiedliśmy do obiadu. Przy zmywaniu naczyń pomstowałam na cieknący kran, a W. dowodził, że cieknie dlatego, że uparłam się na armaturę z wyciąganą wylewką, a taka ponoć (nie wiem jaki ośrodek badawczy cytował) zawsze musi cieknąć. Co mówiąc wylał całe wiadro wody stojące w szafce zlewowej do ogrodu. Ja tam lubię wyciąganą wylewkę, bo jest wygodna, a przyczyn cieknięcia raczej upatrywałam w osobie montażysty tejże armatury, ale głośno się nie wyraziłam. 

Zmierzch zapadł, zwierzaki ulokowały się w różnych miejscach. Ustaliliśmy, że jutro, czyli w święto państwowe Trzech Króli ruszamy do domu w okolicy południa. Co prawda zostało jeszcze kilka dni wolnego, ale ja chciałam co nieco ogarnąć też dom w mieście, W. też miał sprawy do załatwienia. Następnego ranka zatem rozpoczęłam porządkowanie i pakowanie przedwyjazdowe. W. jeszcze działał ogrodniczo: podlewał nasadzenia, przycinał winorośle na Małpiarni oraz rozciągał folie na ścieżkach ceglanych w celu zabezpieczenia przed inwazją chwastów.  Pochowaliśmy narzędzia, pozamykaliśmy budynki gospodarcze i zjedliśmy resztki obiadowe.

Po zapakowaniu samochodu bagażami, pozostało jeszcze umycie się, przebranie, spuszczenie wody z instalacji, spisanie liczników i... w drogę. Pojechaliśmy trasą na Białą, zatrzymaliśmy się w stałym miejscu, gdzie W. poza tradycyjną kawą "co beret zrywa" kupił opakowanie faworków. Tunel na Ursynowie przejechaliśmy równie komfortowo w odwrotnym kierunku oglądając sobie nasze city, oświetlone i migające, z dużej odległości. Do domu dotarliśmy późnym popołudniem, a więc: do następnego razu!



 




6 komentarzy:

  1. Byłam, czytałam (choć powiadomienia nie dostałam), przechodzę więc płynnie do kolejnych części, przy kawie popołudniowej będąc.
    /MaGorzatka/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurnia, no to ja nie wiem co jest z tymi powiadomieniami. Twoje adresy stoją jak byk w ustawieniach powiadamiania. Chyba szybciej będzie po prostu pisać Ci, że jest coś nowego 😁 Zapraszam z kawą!

      Usuń
  2. Byłam, widziałam i lecę do następnych części.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mieliście bardzo pracowity i myślę, że satysfakcjonujący wyjazd. Zrębki - mój ogrodowy przedmiot pożądania. Dlaczego u nas tak trudno je zdobyć, a np. w Stanach są za darmo. Tam wystarczy sobie podjechać na hałdę komunalną. W naszym miasteczku gminnym ZUK nie posiada rębaka, więc nie robi zrębków. A w mieście powiatowym pracownicy ZUK zagospodarowują zrębki we własnym zakresie, zapewne na opał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo lubię takie wyjazdy, kiedy coś konkretnego się zrobi z nadzieją, że to zaprocentuje w nadchodzącym sezonie. Zrębki cenię sobie ogromnie i mam zamiar nabyć rozdrabniarkę, żeby jednak część badyli przerabiać na miejscu. A nasz hałda już jest na wyczerpaniu, w dodatku zawiera, jak twierdzi W. jakieś żołędzie czy nasiona klony, więc nie nadaje się do ogrodu. Może w jakimś tartaku by mieli?

      Usuń